„Na wyjazd w ramach Erasmusa zdecydowałam się w ostatniej chwili – taki „Erasmus last-minute”, jak śmialiśmy się z resztą osób aplikujących w październiku na semestr letni w ramach ponowionej rekrutacji. I podjęta decyzja po szybkim przeanalizowaniu za i przeciw pozostanie jedną z tych, które będę wspominać z przyjemnością jeszcze długie lata. Wyjechałam do Kopenhagi – o którą też musiałam zawalczyć, bo mój wydział nie miał podpisanej umowy z Uniwersytetem w Kopenhadze – ale to potwierdza tylko regułę, że warto walczyć o swoje, bo zawsze jest szansa, że się uda. Spędzone tam pół roku było fenomenalna szkołą samodzielności, życia i samej siebie, a jednocześnie przygodą zarówno intelektualną, jak kulturową. „Podróże kształcą” – i podpisuję się pod tym rękami i nogami, a choć odbywa się to często na poziomie niezauważalnym, i oczywiście nie bez trudności, to człowiek wyjeżdża jednak zmienionym, pełniejszym, z poszerzonym patrzeniem na to, co wokół niego.
Uniwersytet w Kopenhadze jest bardzo dobrym wyborem dla osób, którym zależy na czymś więcej niż tylko półrocznych wakacjach. Ale bez stresu – zajęcia są różne, trudniejsze i łatwiejsze, a chodzi o to, że wykładowcom zależy. I dzielą się swoim doświadczeniem, a mają czym, będąc przy tym pomocnymi. Uczelnia w ogóle ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o współpracę międzynarodową, wszystko jest dobrze zorganizowane ze strony technicznej, łącznie z przesłaniem mapki miasta z zaznaczonymi wszystkimi kampusami, tak, że kiedy człowiek już się tam znajdzie, nie czuje się zagubiony. A nawet jeśli – to wie gdzie pytać i z reguły dostanie pomoc.
Miasto jest przeurocze. Przede wszystkim panem drogi jest tam rowerzysta, a rowerzystów są setki. Docieranie w każde niemalże miejsce na rowerze to jedno z fajniejszych doświadczeń, jakie zapamiętam. Jest bezpieczne i wygodne, nieograniczone godzinami kursowania autobusów nocnych i porannymi korkami. Miasto żyje wolniej niż spodziewałabym się tego po stolicy, ale intensywnie. Z miejsc znanych wszystkim studentom trzeba wymienić klub studencki Studneterhuset, który choć z typową dla Danii muzyką… trudną (chyba że ktoś lubi elektroniczny… jazgot), to jednak wypełniony pewnością spotkania co środę większości międzynarodowych studentów (to jest rzecz, którą przychodzi zrozumieć dość szybko – Duńczyków poznaje się tam niewielu, trzymają się nieco… z boku. I razem). Dla bardziej wysublimowanych uszu polecam klub Blagards Apotek, gdzie co poniedziałek odbywają się darmowe koncerty jazzowe. Z innych polecam jeszcze Muzeum Narodowe – byłam tam kilka razy i jeszcze nie obejrzałam wszystkiego… a jest fantastyczne, zamek Rosenborg i Ogrody Królewskie – magiczne (w ogóle polecam wszystkie parki… Duńczycy mają fajny zwyczaj wylegiwania się na kocykach już od pierwszych promieni słońca – na które łapczywie czekają – na wszystkich skrawkach zieleni). No i Tivoli. Strasznie drogie, ale kto wyjedzie z CPH, nie zaglądając za bramy parku, który nawet Michael Jackson chciał kupić w całości?:) Kopenhaga jest w ogóle bardzo droga, i to było chyba jedną z trudniejszych rzeczy – ale jaka szkoła życia i inwencja kulinarna rozwija się bezgranicznie – jeśli che się jeść tanio, a w miarę co innego każdego dnia A w ogóle to najbardziej polecam spotkania z nowo poznanymi znajomymi, gotowanie razem i rozmowy. No i chodzenie razem na mnóstwo eventów! Koncerty, karnawały, uczelniane imprezy i wyjazdy odbywają się tu co roku.
Jednym słowem – jeśli tylko ktoś waha się czy jechać, niech się decyduje i jedzie – a później wylicza to, co zyskał.”
Małgorzata Kubiszewska, absolwentka ochrony środowiska